Arthur & George, Julian Barnes

Od początku wiedziałam, że A&G będzie się czytało dużo przyjemniej, niż Difference Engine. Niby obie są neowiktoriańskie, ale pisane zupełnie inaczej (pomijając już to, że jedna jest oparta na faktach, a druga nie). Nawet zanim zorientowałam się, że Arthur to Arthur Conan Doyle, wszystko wyglądało bardzo ciekawie. Służąca, która wypisuje coś o George’u. Tajemnicze listy. Zaczęło się dobrze. Tak bardzo dobrze.

Ale nie do końca dobrze. Książka, która opisuje pewne wydarzenia, wycinki z życia obu panów zaczyna się od ich pierwszych wspomnień. Następnie przez kilka długich rozdziałów śledzimy ich życie. Zdaje się, że biografie są zgodne z prawdą, ale nie zmienia to faktu, że jedyne ciekawe rzeczy które dzieją się w tym czasie to zwolnienie służącej oraz początek prześladowania George’a. Reszta – nuda. Może po to, żeby książka miała więcej niż 200 stron.

No i podobnie jak ACD byłam rozczarowana rozwiązaniem. Nie po to przeczytałam właśnie 200 stron wstępu, żeby teraz okazało się, że odpowiedź jest tak… prosta? Prostacka? Nieskomplikowana? Arthur odnalazł sprawcę. Zastosował kilka prostych tricków detektywistycznych, ale nadal nie mamy nic, co nawet odrobinę przypominałoby motyw. Chyba że chodzi o pełnię księżyca + rasizm. Pewnie tak. Meh.

Końcówka była już zupełnie nuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuudna. Szczerze, nie obchodziło mnie zupełnie to, czy oczyszczą George’a z zarzutów, czy nie. Obchodziło mnie rozwiązanie. Obchodził mnie motyw. A nie życie prywatne bohaterów, które nie miało najmniejszego wpływu na rozwój sprawy. Ostatnia część zupełnie bez sensu – w 80% to seans spirytystyczny po śmierci ACD, znów mający zero związku ze sprawą.

Ogromne rozczarowanie. Zapowiadało się dobrze, nawet mimo wstępu na 200 stron. Ale w połączeniu z zakończeniem na 150 (cała książka ma 400) to po prostu za dużo.

Leave a comment